Sw@da i Niczos – duet z Podlasia, który łączy tradycyjne pieśni ludowe ze współczesną, taneczną elektroniką. Sami muzycy nazywają swój styl “Podlasie bounce”.
Zespół jest jednym z głównych kandydatów do reprezentowania Polski na Eurowizji 2025. Ich utwór „Lusterka” znalazł się w top utworów Viral Polska i Viral Ukraine na Spotify, a w trzy tygodnie zgromadził prawie 600 tysięcy wyświetleń na YouTube. Nika „Niczos” Jurczuk pisze teksty w podlaskim mikrojęzyku, bliskim białoruskiemu i ukraińskiemu, a Wiktor „Sw@da” Szczygieł tworzy bity i aranżuje kompozycje.
Szybki wzrost popularności duetu nie wszystkim przypadł do gustu. W sieci pojawiły się komentarze, że zespół to rzekomo „projekt Kremla i Ukrainy”. Jednak sami muzycy podkreślają, że otrzymują znacznie więcej wsparcia od ludzi z całej Polski.
Reform.news spotkało się ze Sw@dą i Niczos tuż przed krajowymi eliminacjami do Eurowizji, aby porozmawiać o tym co to jest „podlaski bounce”, hejcie i granicach, które nas dzielą.

“Kategorie na Podlasiu nie są jednoznacznie określone”
— Czym dla was jest Podlasie? Jaki to jest kraj: bliższy do Polsce lub Białorusi, a może nawet do Ukrainy?
Nika:
— Dla mnie to jest taka kraina, gdzie się wychowałam i gdzie od samego dzieciństwa te wszystkie kultury się przecinają. Byłam w szkole z dodatkową nauką języka białoruskiego, ale też byłam w zespołach ukraińskich oraz w zespołach, które śpiewają „po swojemu”, czyli już w takim podlaskim dialekcie. Tak naprawdę dla mnie to jest coś normalnego, jestem bardzo przyzwyczajona do tej różnorodności. To jest miejsce, z którego czerpię bardzo dużo inspiracji, a ludzie są tutaj wyjątkowo przyjaźni. Wydaje mi się, że przez to, iż wszystko się tu miesza, powstają naprawdę ciekawe rzeczy artystyczne i można cały czas z tego czerpać.
Wiktor:
— Tutaj kategorie są bardzo płynne. Teraz toczy się wiele dyskusji na ten temat. Ja na pewno jestem Polakiem z Podlasia, ale dla mnie jest fascynujące, że tutaj wiele rzeczy może się przenikać i że nasza muzyka przyczynia się do tego, iż ludzie zaczynają zadawać sobie pytania o tożsamość. Ludzie zastanawiają się teraz, co to znaczy tutaj być, co to znaczy być Białorusinem, co to znaczy być Polakiem, a co to znaczy być Podlaszukiem i tak dalej, prawda? Więc może w pewien sposób przyczyniamy się do tej dyskusji. Kategorie na Podlasiu nie są jednoznacznie określone. Nie da się tu myśleć w sposób schematyczny.
— Czym jest Podlasie bounce?
Nika:
— Nasza muzyka jest trochę trudna do przypisania do jednego gatunku, więc stworzyliśmy swój własny Podlasie bounce. Generalnie są dwa filary: pierwszy to Podlasie, gdzie mamy trochę wschodnich zaśpiewów, mikrojęzyk podlaski i specyficzną manierę śpiewania.
Z drugiej strony jest właśnie ten bounce, czyli taneczność i czerpanie inspiracji z każdego zakątka świata. To jest próba zaadaptowania tego do lokalnych śpiewów.
Wiktor:
— Tak, przy czym wiesz, trochę sobie żartowaliśmy na temat tego gatunku, nazywając go Podlasie bounce, ale ludzie polubili to określenie i krzyczeli je na koncertach. Kiedy zaczynaliśmy ten projekt, myśleliśmy, że pojedziemy do Bielska Podlaskiego, Siemiatycz, Hajnówki i tam wszyscy „po swojemu howorą”. A okazało się, że projekt poszedł dużo szerzej. Stał się eksportowy.

— Jakiej muzyki słuchacie w waszym codziennym życiu?
Wiktor:
— Słuchamy dużo podlaskich piosenek. Nika gra w zespole, który zajmuje się muzyką tradycyjną, bardziej skierowaną na Białoruś. Słuchamy trochę muzyki tradycyjnej. Staramy się być jak najbardziej otwarci, żeby się nie ograniczać. Czerpiemy inspiracje z Brazylii, Afryki. Mamy kawałki z Amapiano. Inspirujemy się Baile Funk, muzyką innych krajów Ameryki Południowej, Dembu, New Funk. Najważniejsze, żeby to było taneczne. Chcemy, żeby ludzie tańczyli. Jeśli muzyka nas porusza, to ją wybieramy.
Nika:
— To połączenie nostalgii i tańca. Wśród białoruskich wykonawców na pewno inspirowała mnie Iva Sativa. Z innych Alina Pash, Alyona Alyona, M.I.A., Rosalía. Pamiętam, że z „Eurowizji” był utwór Mahmouda, chociaż ostatecznie się tam nie dostał.
Wiktor:
— Słucham też mixów DJ Kipah. Wydaje mi się, że jest z Mińska i w Warszawie dużo gra brazylijską muzykę. Papa Bo Selektah – znamy się z nim i polecam.
“Kiedy zgłaszaliśmy się, nie spodziewaliśmy się, że osiągnie to taką skalę”
— Dlaczego w ogóle zdecydowaliście się zgłosić na Eurowizję?
Nika:
— Nie myśleliśmy w kategoriach konkursu, po prostu robiliśmy single, potem wydaliśmy album. Po tym albumie ludzie zaczęli pisać w komentarzach, że to by się nadawało na Eurowizję, więc może warto spróbować. I faktycznie, któregoś razu weszłam na stronę i zobaczyłam, że jest formularz zgłoszeniowy. Był mega prosty, trzeba było wysłać 3-minutowy utwór. Polecamy każdemu artyście, żeby się zgłaszał, bo naprawdę warto.
Wysłaliśmy zgłoszenie, ale raczej nie przypuszczaliśmy, że się zakwalifikujemy. To nie jest typowa eurowizyjna piosenka – nie jest po polsku, nie po angielsku. Nie sądziliśmy, że to może się udać, ale jednak! Więc dziękujemy również jury.
— Jak oceniacie swoich konkurentów? Czy słuchaliście ich muzyki?
Wiktor:
— Nie słuchaliśmy, ale myślimy sobie, że muzyka to nie jest sport. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, jak nam poszło. Nasza piosenka wskoczyła na Top 50 Viral Polska na Spotify, a wczoraj weszła też na Top 50 Viral Ukraina. Najbardziej zależało nam na popularyzacji tego, co robimy. Kiedy zgłaszaliśmy się na Eurowizję, nie spodziewaliśmy się, że osiągnie to taką skalę. Więc podchodzimy do tego spokojnie, życzymy wszystkim powodzenia i cieszymy się, że ludzie zajmują się muzyką i robią to świetnie.
Nika:
— Właśnie kończymy numer eurowizyjny. Będą tańce. Będzie cerkiewny śpiew i chórzystka. My w ogóle chcieliśmy mnóstwo ludzi zaprosić, żeby zrobić tam aleję, ale nie można. Przez ten regulamin. Więc będzie 6 osób.
— Czujecie wsparcie dla swojego projektu, swojej muzyki?
Nika:
— To, co dostaliśmy od ludzi, to jest dla nas ogromny szok. Ostatnio naprawdę się wzruszyłam. Ludzie piszą do nas, trzymają kciuki, organizują różne akcje wspólnego głosowania. Każdy próbuje pomóc nam na swój sposób. Nie mamy za sobą wielkiej wytwórni. Wszystko, co robimy, to zasługa naszych przyjaciół, którzy nam pomagają – tak było też przed Eurowizją, kiedy np. kręciliśmy teledyski. Wrzucamy post na Instagramie: „Potrzebujemy tego”, i zawsze ktoś się zgłasza. Czujemy, że Podlasie ma w sobie coś wyjątkowego – pewną zbiorowość, wspólnotę. Jeśli coś robimy, to razem. Teraz staramy się wynieść Podlasie na szersze wody.
— Jednak istnieje i inna strona. Skąd taki hejt, ta nienawiść?
— Powinniśmy potwierdzić wszystkie teorie! Bo tam (na Twitterze) to my jesteśmy „projektem Putina”, który ma zniszczyć Polskę i zastąpić język polski. Ale ciekawe, jak oni się dogadali – Putin z Ukraińcami, żeby to zrobić razem! (śmieje się). A dzisiaj to nie jest tak łatwo. Teorii jest mnóstwo. Cieszymy się, że ludzie nas wspierają, że prostują te wszystkie bzdury i tłumaczą, o co chodzi. Zapraszają na Podlasie, zachęcają do przyjazdu. Więc i my zapraszamy – przyjedźcie i zobaczcie, jak tu jest fajnie! Tu nie ma się czego bać.

— Dlaczego Polacy boją się “innego”?
Wiktor:
— Myślę, że to jest duże uogólnienie, bo większość Polaków reaguje pozytywnie w wiadomościach. Oczywiście, zawsze znajdą się jacyś odszczepieńcy. Moim zdaniem pewne rzeczy nie zostały po prostu przepracowane w naszych głowach. Każdy się czegoś boi, prawda? A jeśli ktoś nie chce się z tym strachem zmierzyć, to wyraża go w taki sposób – wszystko nagle staje się zagrożeniem. Mieliśmy czerwono-czarne kolory w teledysku i od razu ktoś zapytał, czy będziemy organizować tu jakieś „zagony UPA”. Albo czy Ukraińcy z Podlasia zaatakują Polskę. Żeby coś takiego napisać, trzeba się bać, trzeba mieć w sobie jakieś lęki i nieprzepracowane traumy.
Nika:
— Wiele osób po prostu nie wiedziało. I nadal nie wie. Dlatego fajnie, że dowiadują się czegoś nowego, ale zawsze znajdą się tacy, którzy mają swoje teorie.
Wiktor:
— Polacy myśleli, że na Podlasiu wszyscy mówią taką „zaciągniętą” polszczyzną. A ja sam nie wiedziałem, że wystarczy pojechać 15 km stąd i są wsie, gdzie ludzie „goworzą po swojemu”.
Nika:
— Wydaje mi się, że to po prostu cecha każdego pogranicza – nieważne, o jakie chodzi. Zawsze jest tam jakaś mieszanka. Spójrzmy na Śląsk, okolice granicy z Ukrainą czy Sejny na północy. W Sejnach dzieci z mieszanych rodzin w szkole mówią zarówno po litewsku, jak i po polsku. A ja mieszkam w Białymstoku i dopiero gdy zacząłem więcej jeździć po regionie, dowiedziałem się o tym wszystkim.

“Siła tkwi w mniejszościach”
— Czy Polska jest gotowa spojrzeć w “Lusterka”?
Swada:
— Liczę, że tak. Nie ukrywam, że cały ten szum wokół naszej piosenki nam pomógł – nawet jeśli ktoś hejtuje i pisze bzdury, to algorytm TikToka podbija nas jeszcze bardziej. To działa na naszą korzyść. A wsparcie, jakie dostajemy, jest ogromne – 90% reakcji to pozytyw. Ludzie piszą do nas: „Będziemy na was głosować ze Śląska, ze Szczecina” – cała Polska, nawet ci, którzy nigdy nie byli na Podlasiu.
Nika:
— Tak, ale wydaje mi się, że ludzie szukają też oryginalności i czegoś innego. Widać to w komentarzach: „W końcu coś innego!”. Podobnie działa zespół Chróst, który też sięga do tradycji w swojej muzyce.
Ciężko powiedzieć, czy Polska „jest gotowa” czy nie, ale na pewno widzę rosnące zainteresowanie czymś świeżym. Ludzie zaczynają myśleć: „Spróbujmy! Najwyżej się nie uda!”. Przez tyle lat brakowało odwagi, więc może czas na ryzyko? Ale czy to aż tak duże ryzyko?
— Od kilku lat Polska nie przechodziła do finału Eurowizji…
Nika:
— Wydaje mi się, że siła tkwi w mniejszościach. Reprezentujemy nie tylko mniejszość podlaską – ludzie piszą do nas i z Łemkowszczyzny, i ze Śląska. Gdy pojawiają się duże wydarzenia globalne, okazuje się, że to, co lokalne, ma ogromne znaczenie.
Wiktor:
— Maciej Maziański przeprowadzał z nami wywiad i powiedział, że pierwotna idea Eurowizji była taka, żeby pokazać Europie, że mamy własną muzykę. Potem ten nurt trochę się zmienił.
Nika:
— I teraz właśnie dzieje się coś podobnego. Ludzie zaczęli pisać piosenki „pod Eurowizję”, tak na zamówienie. Dla mnie to już trochę oszustwo.

“Te granice w ogóle na mapie to jest coś bardzo umownego”
— Czy nie boicie się pokazać swojego związku z Białorusią?
Wiktor:
— Napisałem kiedyś na Facebooku, że mam marzenie, żeby zagrać w Sylwestra w Białymstoku i zagrać w Mińsku – w demokratycznej Białorusi. Poznaliśmy super ludzi z Białorusi. Bardzo fajnych. Projekt Etika robi dla nas ubrania. Białorusinka robi dla nas zdjęcia. Zdajemy sobie sprawę, że ciężko jest być artystą w swoim kraju i nie móc robić tego tak, jak by się chciało. Bo żeby tworzyć sztukę, musi być duża doza wolności. Nawet w demokratycznym kraju artyści muszą walczyć i przełamywać sposoby myślenia. W kraju niedemokratycznym – tym bardziej. Artyści zawsze są na forpoczcie, jeśli chodzi o wolność. To są z reguły osoby, które podpisują się pod swobodą myślenia, i trzeba to wspierać.
Nika:
— Tak, i to są naprawdę fajni ludzie, to po pierwsze. A po drugie, są super artystami.
Im też zależy na pokazaniu tradycji i umieją świetnie ją łączyć. Żyłam trochę w takiej bańce, że Białorusini też wiedzą o Podlasiu. Bo często bywałam na Białorusi, na Polesiu wcześniej. Jeździliśmy z konkretnym zespołem w konkretne miejsca, więc byłam przekonana, że o nas wiedzą. A kiedy zrobiliśmy utwór “Chadżu Ja”, okazało się, że ludzie słabo wiedzą o nas po tamtej stronie granicy.
Wiktor:
— Była u nas taka śpiewaczka Lera Dele KOOB. Przyjechała tutaj i śpiewała kolędy po wsiach, była w ogóle zszokowana, że wygląda to dokładnie tak samo jak u niej w domu.
— Czy czujecie wsparcie od Białorusinów? Bo patrzymy na was jak i na swoich bohaterów
Wiktor:
— Tak, czujemy, to super.
Nika:
— Pamiętam nasz pierwszy koncert w Warszawie – przyszło pół na pół Polaków i Białorusinów, więc było mega fajnie. Czujemy wsparcie, bo wiemy, że oni bardziej rozumieją teksty i mogą się do nich lepiej odnieść.
Wiktor:
— Bo Polacy muszą mieć tłumaczenie i wsłuchiwać się. Moja babcia też mówiła po swojemu, ale była katoliczką. Ten język nie był związany tylko z religią i tylko z Białorusinami. Tak mówili i Polacy, i katolicy tutaj. Po Wielkim Księstwie Litewskim została granica i wielu chłopów tak mówiło.
— Co wy myślicie o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej? Czy w ogóle ważne są te granice?
Nika:
— Mi się wydaje, że te granice w ogóle na mapie to jest coś bardzo umownego. Jak jeździłam na Polesie, to nie widzę dużej różnicy między Podlasiem a Polesiem. Ludzie są bardzo podobni, rozumieją się i w ogóle ten styl życia, styl bycia jest bardzo podobny. Wydaje mi się, że te granice są troszkę sztucznie narzucone i nagle mamy dwa oddzielne kraje, a tutaj jest przecież bardzo dużo wspólnego. Mentalnie jesteśmy bardzo blisko, rodziny się przecież porozdzielały.
Wiktor:
— Bo kto tę granicę rysował? Stalin w 1945. Ludzie i rodziny zostały podzielone. A teraz dochodzi jeszcze dodatkowy problem migrantów. W Polsce to jest poważny temat. Jednak ja nie znam tutaj rozwiązania.
— Czy Polacy rozróżniają Białorusinów i władzę kierującą?
Wiktor:
— Uważam, że często tak jest. Zwłaszcza po ostatnich wyborach dużo osób musiało emigrować. Gdzieś tam do Bielska jechali ludzie i wynajmowali mieszkania, wiadomo – tutaj to blisko. Wydaje mi się, że było sporo pomocy. Chociaż na pewno to, co Łukaszenko zrobił z tymi uchodźcami, nie pomogło w odbiorze. Wywołało to bardzo dużo dyskusji i mogło przyczynić się do bardziej negatywnego odbioru. Polacy mają podobną historię z władzą, która była narzucona, niedemokratycznie. Przecież w 1968 roku Polska wjechała czołgami do Pragi. Wiadomo, że to nie były decyzje Polaków, tylko coś narzuconego przez Moskwę.
Co chcielibyście zobaczyć w Bazylei?
Wiktor:
— Haha, Jeszcze tak zasuwamy z próbami, że nawet nie sprawdziliśmy, jakie tam są atrakcje, ale na pewno zobaczymy, co tam jest.
Nika:
— Najpierw musimy zebrać pieniądze! (Uśmiecha się)
Wiktor:
— Szukamy sponsorów. Bo ludzie do nas piszą: „Wiecie, że to kosztuje… A za co tam pojedziecie? Nic nie wygrywacie i tam nie ma nagrody pieniężnej.” Ale wiadomo – «Instagram fame» można dzisiaj przełożyć na pieniądze.

Падпісвайцеся на культурныя навіны Reform.news у Telegram